właśnie o to chodzi!
- Mój ojciec... - Quincy, on nie żyje. Przykro mi, ale on nie żyje. Wiesz, że nie żyje. Tak mi przykro... Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na podłogę i leżał wśród odłamków szkła i plastiku. Leżał i patrzył na Rainie, mając nadzieję, że ona nigdy więcej nie zobaczy go w podobnych okolicznościach. - Mój ojciec... - szepnął. - Mój ojciec... - Tato, boję się. Proszę cię, tato. Potrzebuję cię. Quincy odwrócił się do córki. Siedziała przy stole i płakała. Rainie nie wiedziała, o czym myślał. Patrzył na córkę i widział urywki szybko przemijającej przeszłości? A może raczej widział przyszłość, która ich jeszcze czekała? 163 Quincy wyciągnął ręce. Kimberly rzuciła mu się w objęcia. - Wszystko będzie dobrze, Kimmy - wymamrotał. - Obiecuję ci: wszystko będzie dobrze. Potem zamknął oczy. Rainie wiedziała dlaczego. Bo sam nie wierzył w to, co mówi. 24 Lotnisko Kennedy 'ego, Nowy Jork Wpiątkowy poranek o piątej trzydzieści pięć czasu wschodniego weszli na pokład pierwszego samolotu do Portland w stanie Oregon, z bileta¬ mi kupionymi za gotówkę poprzedniego dnia. Przy odbiorze pokazali doku¬ menty tożsamości, ale potem Quincy wykorzystał fakt, że pracował w FBI Miła pani zmieniła ich nazwiska na pseudonimy, żeby w spisie pasażerów nie został po nich ślad. Kobieta była wyraźnie podekscytowana tym, że bie¬ rze udział w jakiejś tajnej misji. Quincy, Rainie i Kimberly wyglądali upior¬ nie blado i ledwo trzymali się na nogach. Burze się skończyły, ale niebo wciąż było zachmurzone, a pasy startowe mokre od deszczu. Wokół samolotu uwijali się ludzie w pomarańczowych kurtkach. Ładowali bagaże do luku. Rainie widziała przez okno, jak wydają sobie jakieś polecenia, ale nie słyszała ani słowa. Kimberly usiadła przy samym oknie i prawie natychmiast zasnęła. Rainie zajmowała środkowy fotel. Quincy siedział po prawej stronie, z nierucho¬ mą, martwą twarzą. Rainie jeden raz dotknęła jego dłoni, ale ją odsunął Drugi raz nie próbowała. - Kiedy zmarła moja matka, znienawidziłem ojca - powiedział. - Dlaczego umarła? - Zawał. Miała zaledwie trzydzieści cztery lata. Nikt się nie spodzie¬ wał. - To chyba nie była wina twojego ojca? - Byłem jeszcze chłopcem. Uważałem, że ojciec może wszystko, więc uznałem, że to on jest wszystkiemu winien. Wielokrotnie pytałem go, dla¬ czego zmarła. Zawsze odpowiadał tak samo: Bo umarła. - Zdarza się - stwierdziła Rainie. - Można tak powiedzieć. Dopiero po latach zrozumiałem, że była jedyna dobra odpowiedź. Czasami różne rzeczy dzieją się bez konkretnego 164 powodu. Czym jest karma dla małego chłopca? Czym jest boska mądrość Boga? Czym jest nieodpowiedzialność przeznaczenia? Dlaczego moja matka umarła? Bo umarła. Ojciec na swój sposób udzielał mi cennej lekcji. Rainie się nie odezwała. - Mandy nie zasłużyła na śmierć - powiedział Quincy. - Bethie nie zasłużyła na śmierć i mój ojciec na nią nie zasłużył. To nie był przypadek. To dzieło jednego człowieka!